Michał Niedbalski, tvpolsat.info: Serial „Dwoje we troje” to krótkie, czterominutowe odcinki. Formuła miniserialu była dla Pana utrudnieniem czy łatwo Pan się w niej odnalazł?
Marcin Perchuć: Jest to utrudnienie, ale ciekawe. Trzeba przekazać treść w taki sposób, żeby to było interesujące i jednocześnie krótkie. Muszą być szybkie reakcje, a tekst powinien być szybko podawany. Niektórzy rzeczywiście nie mają predyspozycji do takiej esencjalizacji roli. Natomiast ja lubię takie eksperymenty, bo ten serial właśnie można potraktować w kategorii eksperymentu. Na pewno to bardzo rozwija warsztat aktorski.
Takie krótkie formy bardzo dobrze przyjęły się w Internecie. Czy będą one coraz popularniejsze także w telewizji?
Tak, ale takie formy wymagają większej dyscypliny od aktorów i bardzo konkretnego prowadzenia przez reżysera, żeby nie okazało się po tych czterech minutach, że to było o niczym albo, że nikt nic nie zrozumiał. W dłuższej formie można zawsze coś przedstawić dobitnie lub przez pauzę, a tutaj pauza znaczy już niesamowicie dużo.
Marieta Żukowska powiedziała mi, że na planie działaliście jak dobrze naoliwiona maszyna. Czy Pan również tak to ocenia?
Tak musiało być ze względu na bardzo krótki czas realizacji, ponieważ sceny kręciliśmy w dużej liczbie dziennie. Gdybyśmy tak nie działali, gdyby ta maszyna nie funkcjonowała tak jak należy, to byśmy bardzo długo siedzieli na planie, choć i tak czasem po nocach dogrywaliśmy różne rzeczy.
Jak odbiera Pan Weronikę Wachowską, czyli serialową Dusię? Czy w przyszłości może się realizować jako bardzo dobra aktorka?
Są różne przypadki. Są genialne dzieci, które jako dzieci grają na planie, a potem rezygnują, nie inwestują w ten zawód. Niektóre tracą tę naturalność, spontaniczność i dodatkowo zmieniają się warunki fizyczne, co jest nie bez znaczenia w tym zawodzie. Trudno wyrokować. Jako dziecko Weronika jest rzeczywiście stworzona do stania przed kamerą i wykonywania zadań. Co później? Czas pokaże. Przede wszystkim to jest jej decyzja, czy w ogóle będzie chciała w ten bardzo trudny zawód zainwestować.
Na plan serialu „Dwoje we troje” zaproszono wielu znakomitych aktorów. Który z tych gościnnych występów zapamiętał Pan najbardziej? Jak Pan je ocenia?
To jest bardzo trudne zdanie, dlatego że, gdy wchodzi się na jeden odcinek jako postać, to trzeba się bardzo mocno zaznaczyć i w jeszcze większej „pigule” – niż w przypadku stałych ról – zaistnieć w serialu. Trzeba jednak przyznać, że do „Dwoje we troje” dobierani są ludzie, którzy mają wielkie predyspozycje i talent. Bardzo lubię pracować z moimi kolegami. W serialu zagrali np. Rafał Rutkowski i Michał Zieliński, którzy świetnie sobie z tym zadaniem poradzili. Oni mają jednak doświadczenie w takich występach, więc to była dla nich – jak podejrzewam – czysta przyjemność pracować przy takim materiale.
Jak scharakteryzowałby Pan postać, w którą wciela się Pan w serialu „Dwoje we troje”? Czy dyrektor oddziału to idealny szef, wymarzony dyrektor, postać lekko wyidealizowana czy „błędny rycerz”?
Myślę, że taki dyrektor szybko przestałby być dyrektorem, dlatego że staramy się go obdarzać bardzo dużą dozą empatii, która na takich stanowiskach może nie jest niemile widziana, ale nie wiem czy przydatna. Ma on jednak rzeczywiście coś z Don Kichota i stara się realizować w tym małym oddziale wielkie cele. Bardzo idealistycznie podchodzi do niektórych zadań. Wiele cech wskazywałoby na to, że byłby dobrym dyrektorem, ale pewnie zostałby szybko „zjedzony” przez system.
Czy Pana zdaniem trudniej jest widza rozbawić czy wzruszyć?
To jest podobna sytuacja jak w teatrze. Widz siedzi na sztuce, która w założeniu ma wzruszyć, dać do myślenia. Jego reakcja może być jednak przeróżna. Gdy jest cicho, to znaczy, że widz słucha albo śpi, ale aktor ma poczucie, że czy on będzie spał czy słuchał, to jego uwaga może zostanie przykuta. Wysłucha i być może przemyśli to w domu. Te reakcje nie są tak bezpośrednie, karzące lub nagradzające aktora. W komedii jest z kolei tak, że jeśli widz się nie zaśmieje, to znaczy, że jest porażka. Mamy ten wyznacznik od razu i na bieżąco. Cisza jest absolutnie wrogiem komedii i karą dla aktora. A druga sprawa. Z czego my się śmiejemy w komediach? Śmiejemy się z wielkich dramatów ludzkich. Gdy weźmiemy najlepsze teksty komediowe, to albo śmiejemy się, bo komuś coś nie wychodzi, albo jest w takich tarapatach, że sobie i najgorszemu wrogowi byśmy tego nie życzyli. Dla aktora grać tragedie człowieka – bo w komediach gramy tragedie ludzkie, ale przedstawione w komediowy sposób – to jest rzeczywiście trudność. Krótko mówiąc, Himalajami jest dla aktora zagranie w komedii.