Ten tytuł to cytat z Piotra, jedno z powiedzonek doskonale oddających jego sylwetkę i to rzadkie poczucie humoru, które polegało na tym, że rozśmieszał nas przede wszystkim czyniąc z siebie obiekt dowcipów. Tak zwykle rozpoczynał swoje wystąpienie na każdym z naszych "zakładowych" czy towarzyskich spotkań w Polsacie - wspomina Barbara Trzeciak-Pietkiewicz.
Ten tytuł to cytat z Piotra, jedno z powiedzonek doskonale oddających jego sylwetkę i to rzadkie poczucie humoru, które polegało na tym, że rozśmieszał nas przede wszystkim czyniąc z siebie obiekt dowcipów. Tak zwykle rozpoczynał swoje wystąpienie na każdym z naszych „zakładowych” czy towarzyskich spotkań w Polsacie – wspomina Barbara Trzeciak-Pietkiewicz.
Dzidzia, to oczywiście ukochana żona Piotra, Ela. Potem klepał się po kieszeniach, znajdował okulary i robiąc słynną minę zbitego mopsa, mawiał: „i takiej właśnie starości się boję”. Cóż, to jedno już mu nie grozi. Odszedł młodo, bo Piotr zawsze był młody.
Należał do wąskiego kręgu najbliższych współpracowników Zygmunta Solorza w jego rozlicznych interesach. Ze szczególną pasją oddał się realizacji szalonego, jak na owe czasy, pomysłu budowania pierwszej w Polsce prywatnej telewizji. Piotr znał wszystkich i wszyscy znali Piotra, a jeśli komuś wydawało się, że go nie zna szybko przekonywał się, że jest inaczej. Miał niesamowity dar nawiązywania kontaktów, budowania swobodnej, konsyliarnej atmosfery.
Piotr Nurowski (urodzony w 1945 roku) zginął 10 kwietnia br. w katastrofie samolotu prezydenckiego pod Smoleńskiem. Był prezesem PKOl i jednym z założycieli Telewizji Polsat. W latach 1992-1998 pełnił funkcję członka Zarządu Telewizji Polsat. Od 1998 roku zasiadał w Radzie Nadzorczej tej stacji. Był twórcą kanałów sportowych, opiekunem i promotorem sportu w Polsacie oraz jednym z założycieli Fundacji Polsat, a następnie członkiem jej Rady.
Był też dyplomatą i świetnym negocjatorem. Nie wierzył w rzeczy niemożliwe. Pamiętam, z pierwszych miesięcy działania telewizji Satelitarnej Polsat, konferencję prasową w holenderskim Hiversum, skąd nadawaliśmy nasz, bardzo jeszcze skromny i co tu mówić – zgrzebny program. Była nas wtedy kilkunastoosobowa garstka. Na pytanie – ilu ludzi zatrudnia aktualnie Polsat, Piotr odpowiedział ze skromną miną: „cóż, poniżej stu”. Pamiętam podziw, jaki wzbudziła ta, w końcu prawdziwa, informacja.
Do kolekcji inteligentnych i przezabawnych bon mot’ów Piotra przeszły też te, które charakteryzowały jego relacje z Solorzem. Np. „Po długich i trudnych negocjacjach doszliśmy do konsensusu, po czym przyszedł Solorz i nas przegłosował”. Ale to właśnie Piotr najlepiej potrafił przekonać prezesa do swoich pomysłów, nawet jeśli to się nie udawało za pierwszym czy za drugim podejściem.
I jeszcze jedno wspomnienie. Jest trudny czas przygotowań do przesłuchania w konkursie na koncesję ogólnopolską. Pracujemy po kilkanaście godzin dziennie. Właśnie obradujemy w pełnym składzie nad jakąś trudną kwestią, gdy nagle Piotr spogląda na zegarek i mówi: „przepraszam, ale ja muszę zawieść mamusię do kościoła”. I wychodzi. Po prostu. Wydaje mi się, że dopiero wtedy poznałam całego Piotra. Był niesłychanie rodzinny. Uwielbiał swoją żonę Elę, był dumny z ukochanych córek – Justysi i Joasi, przeżywał ich problemy. Był najszczęśliwszy, gdy Justysia wyszła za mąż za naszego wspaniałego kolegę Andrzeja (Muszyńskiego, wiceprezesa zarządu ATM Grupy, w przeszłości dyrektora biura reklamy Polsatu – przyp. red.). Potem ślub Joasi, i wreszcie wnuki. Gdy urodziła się pierwsza wnuczka, Viktoria, po hucznym bankiecie założyliśmy w Polsacie „Towarzystwo Szczęśliwego Dziadostwa”.
Dziś możemy sobie tylko wyobrażać ból najbliższych Piotra. Dzielimy go z Wami. Wszyscy przyjaciele z Polsatu.